PK: Nie..Nie mam pojęcia...
KO: Szacuje że co najmniej...sześć.
PB: Aż tyle?!
KO: Aż tyle.
Nie wiem czy...to wytrzymam...i czy moje kocięta to wytrzymają...
Dwie godziny później
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie potrzebowałam ani pajęczyny ani żadnych innych medykamentów. Urodziłam bez większych problemów. Dokładnie siedem kociąt z czego trzy od razu otworzyły oczy. Dwa z nich się wyróżniały. Jeden był szylkretowy a drugi niebiesko-szary.
Zmartwiło mnie to że właśnie ten niebieski oraz jeden pręgowany z blizną na mordce...nie oddychają.
KO: Coś z nimi nie tak..
Kwarcowy ogon przyłożył ucho do ich maleńkich serduszek. Po chwili zasmucony podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Miałam łzy w oczach.
KO: One nie żyją...
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Zerknęłam na moje podobno martwe kocięta. Przyłożyłam ucho do ich serduszek. Po chwili podniosłam wzrok.
Wtedy ktoś przyszedł. To był Lwi Pazur.
<Lwi Pazurze?>









Brak komentarzy:
Prześlij komentarz