poniedziałek, 2 lutego 2015

Od Cichego Serca

Tylko dla osób o stalowych nerwach. Ja się poryczałam a jestem twardzielka .-.



Nazywam się Ciche Serce. To imię do mnie pasuje. Kiedyś wołano na mnie Dath. Od Dathne. Ale teraz już wolę o tym zapomnieć. Nie jestem zwyczajnym kotem. Nie widzę. Tak, cały mój świat to ciemność. Umiem rozpoznawać jedynie natężenie światła. Nie urodziłam się ślepa. Chciałabym podzielić się z kimkolwiek moją historią, tak by móc zamknąć ten rozdział życia. By móc go zakończyć i zacząć od nowa.
Przyszłam na świat na sporej farmie, gdzieś na wschodzie. Miałam czwórkę rodzeństwa. Tej jesieni urodziło się dużo młodych. W każdym gatunku. My, małe kociaki miałyśmy więc realną szansę przeżycia. Z tego co wiem, dużo gorzej bywało w okresie braku pożywienia. Musieliśmy szybko dorosnąć. Nasza matka wiedziała o tym doskonale. Instynkt kazał jej być surową. Nie mam jej tego za złe. Wiem, że robiła wszystko by nas wychować. Nie wiem natomiast, czy nas kochała. Nigdy nie wydawało mi się to zbyt ważne. Nasza relacja opierała się na tym, że byliśmy sobie potrzebni. Tak samo z rodzeństwem. Jedno z nas pilnowało drugiego gdy ten spał. Rozstaliśmy się bez żalu, gdy przyszedł czas. Każde z nas umiało o siebie zadbać. Ja pozostałam sama, matka znowu zaszła w ciążę, a rodzeństwo gdzieś się porozłaziło. Kolejne pory roku witałam ze spokojem. Każdy dzień naznaczony był jednak strachem. Chciałam przeżyć, kurczowo trzymałam się każdej możliwości. Nauczyłam się zabijać bez żalu. Stałam się okrutna, bezduszna i agresywna. Wywalczyłam sobie pozycję, na tyle silną, by każdy wiedział, że mnie nie należy zabierać pożywienia. Nigdy nie poczułam się jednak bezpieczna. Ciągła ucieczka i przerażenie. Wtedy TO się stało. Wkradłam się na werandę, na parapet, by wygrzać się w słońcu. Chyba usnęłam. Nie zauważyłam Jego. Gospodarza. Upił się. Gdy się obudziłam, oczywiście rzuciłam się do ucieczki. Ale wtedy było już za późno. Ciężka, metalowa łopata dosięgła mnie. Siła uderzenia rzuciła mną o murek. Chwilę leżałam tam jak martwa. Nieźle mnie zamroczyło. To chyba oczywiste. Gdy doszłam do siebie spróbowałam otworzyć oczy i wstać. Udało mi się to pierwsze ale nie zobaczyłam zmiany. Bo i nie było czego widzieć. Uderzenie w głowę sprawiło, że straciłam wzrok. Lęk podszedł mi do gardła. Bo utrata tak ważnego zmysłu to pewna śmierć. Dopiero po chwili odkryłam, że nie mogę wstać. Połamało mi kości. Miałam ochotę krzyczeć ile sił w płucach. Ale instynkt przetrwania wziął górę. Starałam się być cicho. Nie wiem jak udało mi się dotrzeć do szopy. Skryłam się w sianie. Ledwo żyjąc udało mi sie przetrwać tydzień. Wtedy przyjechały te dzieci. Na początku byłam przerażona. Banda małych dwunogów odkryła moje gniazdo. Chwilę piszczały radośnie bawiąc się chyba. Zauważyła mnie jedna ze starszych samiczek. Ostrożnie wzięła mnie na ręce. Nie miałam nawet sił, by się bronić. Tak wyszło. Dzieci przemyciły mnie do swojego pokoju. Nakarmiły. Zaopiekowały się mną. Na początku próbowałam je zaatakować, przeświadczona, że chcą zrobić mi krzywdę. Ale potem zaczęło mi się to podobać. Zniosłam nawet kąpiel.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Z tego co się dowiedziałam dzieci miały wracać do domu. A ja nadal nie byłam zdolna poradzić sobie sama. Sądziłam, że mnie zostawią. Tak się jednak nie stało. Przedstawiono mnie dwójce dużych dwunogów. Próbowałam pokazać, jaka to jestem grzeczna i milutka. Poskutkowało. Zabrali mnie gdzie indziej. Wsiedliśmy do jakiegoś dziwacznego pudła, które JEŹDZIŁO. Poruszało się. Byłam tak zafascynowana obrazami migającymi mi za niewidzialną ścianą, że nie zauważyłam kiedy się zatrzymaliśmy. To miał być mój nowy dom. Do końca. Zapowiadało się świetnie. Pełna miska, drapak, miękkie legowisko. Pudełko wysypane piaskiem, do którego jak się dowiedziałam, miałam załatwiać swoje potrzeby. Uczyłam się korzystać z wygód bardzo szybko. Jedyną ceną jaką zapłaciłam za takie standardy była częściowa utrata wolności i obroża. Minęło dużo czasu. Zmieniłam się. Nauczyłam się żyć ze swoim kalectwem. Było wygodnie. Codzienne pieszczoty. O nic nie musiałam się martwić. Któregoś dnia wylegiwałam się na trawniku w słońcu. Usłyszałam odgłos łap i przedzierającego się przez krzewy dużego zwierzęcia. Wyczułam psa. Spanikowałam. Nienawidzę psów. Przeklęte stworzenia. W każdym razie rzuciłam się do biegu na oślep. Dosłownie. Przedarłam się przez krzewy. Gdy trochę się uspokoiłam odkryłam straszną prawdę. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. Cóż, bez wzroku na pewno nie mogłam wrócić do domu. Coś mówiło mi, że nie mogę się poddać. Toteż tego nie zrobiłam. Dotarłam do ściany lasu. Ktoś mnie znalazł. Na początku wydawało mi się, że to już koniec. Że mnie zabije. Ale tak się nie stało. Owy kot powiedział mi, że istnieją tzw. klany. I należy do jednego z nich. To była moja szansa na przeżycie. Dołączyłam. Zyskałam nowe imię. Teraz jestem Ciche Serce. I to moja historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz