Dzień wolny od nieszczęść... Przynajmniej dla niektórych. Nie sądzę,
żeby szczęściem było uciekanie przed największym wrogiem swojego ojca. W
każdym razie to była moja wina. Wślizgnąłem się na farmę bez zgody
rodziców i chciałem ukraść im jedzenie, ale mnie przyłapano. Robiłem to
tylko, aby mieli za swoje, atakowali nas! A teraz muszę przed nim
uciekać... Nie jestem nawet na terenach klanu!
WŁ: Zostaw mnie!!!
Krzyknąłem, rzucając w niego przypadkowym kamieniem.
Ten dostał w pysk, syknął, otrzepał się i biegł dalej. Troszkę jednak zwolnił.
Przebiegaliśmy obok sporego kanału, przynajmniej tata mówił mi, że
to tak się nazywa. Było tam głęboko, woda, tylko nie płynęła. Dziwne.
Zagapiłem się, potknąłem i upadłem. Przerażony popatrzyłem na
wściekłego kocura idącego w moją stronę. Nagle spadła na niego gałąź.
Prawie się przewrócił, obok niego znalazł się mój... TATA!!!
WŁ: Tato! Zawsze pojawiasz się w odpowiednim momencie!
Krzyknąłem z radością.
Jednak po minie taty widziałem, że był na mnie nieźle wkurzony. W końcu chciałem okraść jego wroga... Bez jego zgody.
Zaczęli walczyć. Ich futro latało dookoła, słychać było głośnie syki i miauczenie.
Serce mi się zatrzymało, kiedy nagle zaczęli spadać do kanału...
Śnieżny Pazur?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz